ddddddd Na sam początek się spowiadam, bo bardzo zgrzeszyłem.

W swoim zamiłowaniu do rowerowej jazdy doszedłem do upodlenia.

Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że mając kilkanaście godzin słońca dziennie, temperaturę dwudziestu kilku stopni, świetne tereny do jazdy wybiorę jedynie godzinną jazdę w siodle ćwicząc moc glikolityczną i powtarzając dwudziesto sekundowe podjazdy pod most, bo tak mówi plan wyśmiałbym go natychmiast.

Niestety do tego doszedłem, a wszystko to było szczególnie widoczne w tym roku, gdy okazało się, że w zimie już tak wytrenowałem pojemność tlenową, że zostaje mi przede wszystkim trening bardziej intensywny.

To oczywiście skrajny przykład, ale faktem jest, że w moim turystycznym rowerowaniu wolność ograniczona została zapisami w dzienniczku treningowym.

Wciąż jednak gdzieś głęboko tkwi to coś, a w wielu przypadkach można znaleźć przecież czas na „normalną” jazdę, zwaną teraz przejażdżką regeneracyjną.

Pozostaje też przekonanie, że gdybym mógł wybierać chciałbym, żeby w moim prywatnym planie treningowym, co najmniej pięć razy w tygodniu znalazły się pojemności tlenowe.
InżynBiKer